16.12.08

O Adamku piszą w biblii!

I to piszą dobrze. Chodzi oczywiście o "biblię boksu", czyli prestiżowy, wydawany od prawie 90 lat magazyn bokserski "The Ring". Tomasz Adamek, jako pierwszy Polak w historii, został uznany championem magazynu "The Ring".

Może kilka słów, o co chodzi. Magazyn w pewnym momencie uznał, że mistrzów świata jest tylu, że trudno się w tym połapać nawet ekspertom, nie mówiąc o przeciętnych kibicach. Prosty rachunek matematyczny: 4 poważne federacje (WBC, WBA, WBO i IBF) razy 17 kategorii wagowych (od słomkowej do ciężkiej, niektóre różnią się o niecałe 2 kg) - to daje nam... 68 mistrzów świata! Do tego trzeba dodać 17 mistrzów Europy (pas EBU), plus całe mrowie mistrzów innych, pomniejszych federacji (IBO, WBF, WIBF, itp, itd). Federacji jest tyle, że mistrzem może zostać dosłownie każdy. Kiedyś w "Super Expressie" postanowiliśmy to udowodnić i stworzyliśmy własną federację: SEBF (Super Express Boxing Federation). Wakujący pas mistrza wagi ciężkiej przekazaliśmy Marcinowi Najmanowi (kibice najlepiej pamiętają go z tej walki z Andrzejem Wawrzykiem)


Po co to wszystko? Właśnie po to, żeby pokazać bezsens sytuacji, w której trudno wskazać prawdziwych mistrzów. Nota bene - posiadacze pasów najważniejszych federacji wcale nie garną się do tego, by toczyć ze sobą walki unifikacyjne. Bo niby po co? Ryzyko porażki duże, do zyskania wcale nie aż tak wiele. A promotorzy? Oni też nie chcą ryzykować, bo przecież nic nie sprzedaje gali tak dobrze, jak walka o mistrzostwo świata (więc każdy promotor chce mieć swojego mistrza...).

"Biblia boksu" właśnie dlatego przyznaje swój tytuł "Championa The Ring". Ze wszystkich mistrzów (i nie tylko zresztą) w danej wadze wybiera tego, który naprawdę zasługuje na tytuł. W niektórych wagach zresztą mistrza nie ma w ogóle (na przykład w ciężkiej).

Tym bardziej cieszy, że championem wagi junior ciężkiej został uznany Tomasz Adamek, który poza tytułem dostał od "The Ring" główny materiał numeru, pod tytułem "Pole Position" (gra słów: pierwsza pozycja lub pozycja Polaka).



Nie mogę nie przypomnieć w tym miejscu, że poprzednim Polakiem, który doczekał się takich tytułów w zagranicznej prasie był Robert Kubica. A wracając do Adamka, listy ukazujące go na samym szczycie wagi junior ciężkiej publikuje nie tylko "The Ring", któremu ktoś (jakiś szaleniec chyba) mógłby zarzucić nierzetelność, lecz także witryna boxrec.com, publikująca ranking komputerowy.

Rankingi i werdykty jednak mają to do siebie, że są i będą podważane. Steve Cunningham właśnie oświadczył, że to on wygrał czwartkowy pojedynek i sędziowie go oszukali. Cóż, widocznie po tych trzech nokdaunach biednego Amerykanina rozbolała głowa...

13.12.08

Campeones!

Jezu, ależ to były nerwy!

83 minuty bez gola, Real bronił się momentami całą drużyną, Barca była prawie 75 procent czasu przy piłce. Mimo rzutu karnego dla Barcy wciąż nie było bramek.

Wreszcie Eto'o 8 minut przed końcem meczu zrehabilitował się za niewykorzystanego karnego i włożył nogę tam, gdzie trzeba. W doliczonym czasie gry Leo Messi dołożył swoją bramkę. 2:0 to minimalny wymiar kary, Real i tak może być zadowolony.

Swoją drogą - żal mi kibiców "Królewskich". Nie dość, że ich drużyna przegrała, to jeszcze pokazała antyfutbol - skrajnie defensywną grę, bez polotu i fantazji.

A Barca? Zaprezentowała ofensywny, radosny futbol, wygrała ze znienawidzonym rywalem, potwierdziła wspaniałą formę, umocniła się na prowadzeniu w Primera Division. Aha, zapomniałbym. Ma już 12 punktów przewagi nad Realem. Życie jest piękne i nawet początki grypy mi nie przeszkadzają.

Mój przyjaciel Zbyszek K. jest wielkim fanem Realu (każdemu wolno błądzić), więc ze względu na niego nie będę się pastwił nad "Królewskimi".

Barca el campeon!

Visca el Barca!

To już dziś, to już za parę godzin.

Coś, na co prawdziwi Socios czekają cały rok. Gran Derbi, czyli najbardziej elektryzujący mecz roku. Niech sobie grają Ligi Mistrzów, Premiership, Serie A, Puchary UEFA, Orange Ekstraklasy ;), a nawet mistrzostwa Europy. I tak najważniejsze jest starcie Barcelony z Realem Madryt. Zwłaszcza na Camp Nou.

Barcy kibicuję od małego, naprawdę. W trudnych latach i w chwilach triumfu. Wiem, że nic nie boli tak, jak porażka z Realem na własnym stadionie. I dlatego cholernie boję się dzisiejszego meczu. Real jest w rozsypce. Zmienił trenera (znowu!), połowa zawodników jest kontuzjowana, drużyna przegrała dwa ostatnie mecze ligowe, tracąc 7 goli (!). W 14 kolejkach Primera Division Real dał sobie strzelić 24 bramki, mniej tylko od drużyn ze strefy spadkowej.

Tymczasem moja Barca leje wszystkich, jak popadnie. Strzela średnio 3 gole w meczu, ostatnio ograła drugą w tabeli Valencię 4:0. Atmosfera jest super, wszyscy czekają na pogrom Realu dziś wieczorem i wielką fiestę dziś w nocy.

Dlatego się obawiam.

Bo Real to jednak Real. Jest jak lew - najgroźniejszy kiedy zostanie zraniony. Nikt nie spodziewa się zwycięstwa "Królewskich", nikt nie wierzy, że uda im się uniknąć lania na Camp Nou. Co mógł w kilka dni poprawić nowy trener Juande Ramos, nota bene niedawno wylany z Tottenhamu za koszmarne wyniki?

Muszę przed meczem zastosować moją sprawdzoną metodę i... dokładnie obciąć paznokcie, żeby nie było co obgryzać.

Visca el Barca!

12.12.08

Tak się zdobywa uznanie (nie tylko na Śląsku)

No i muszę się uderzyć w piersi. Nie doceniłem Adamka, nie sądziłem, że będzie w stanie pokonać Cunninghama. Tymczasem on - wbrew wszelkim przeciwnościom - pokazał klasę i wywalczył tytuł. Brawo!

Pisałem wcześniej, że nie postawię na Tomka ani złotówki. Mój błąd - można było dobrze zarobić. Ale naprawdę - wbrew ogólnonarodowemu optymizmowi - powodów do wiary w jego zwycięstwo zbyt wielu nie było.

Przeciwko Adamkowi przemawiało niemal wszystko: walka w USA, z Amerykaninem, amerykańskimi sędziami. Brzmi nieciekawie. A do tego dochodzi jeszcze Don King, który nie ukrywa, że szczerze nie znosi Adamka. Cunningham miał także przewagę wzrostu i zasięgu ramion.

Na szczęście Tomek Adamek pokazał, że ma jaja. Nie przestraszył się wszystkich przeciwności i po prostu sobie wywalczył tytuł. Zamaist salutującego Cunninghama, mogliśmy zobaczyć taki, bardzo przyjemny obrazek:
Co tu dużo gadać: tak się zdobywa uznanie. I przy okazji - wielkie pieniądze. Adamek za pokonanie Cunninghama zarobił grubo ponad 100 tysięcy dolarów. A to dopiero początek. Jako mistrz będzie dostawał kilkakrotnie więcej.

Jeszcze słowo o panu Clarku Sammartino. Facet wytypował wygraną Cunninghama 1114:112. To oznacza, że widział przewagę Adamka tylko w 3 rundach z 12. Szkoda słów... Kłopot w tym, że tak wygląda większość werdyktów sędziowskich w boksie zawodowym. Bo w tym świecie więcej niż od pięści, zależy od układów, pieniędzy, sprytnych promotorów i innych różnej maści cwaniaków.

A że sport na tym cierpi? A kogo to obchodzi, dopóki kasa się zgadza...?

I jeszcze jeden wątek. W marcu o pas WBC w tej samej wadze walczy Krzysiek Włodarczyk. Jeśli pokona (pokona!) Giacobbe Fragomeniego, będziemy mieli dwóch polskich mistrzów w jednej kategorii. A gdyby tak zorganizować walkę unifikacyjną? Co o tym myślicie?

10.12.08

Ani złotówki na Adamka

Mam wrażenie, że przed jutrzejszą walką Tomka Adamka ze Steve'em Cunninghamem wszyscy są pełni optymizmu. Wszyscy, poza mną... I kiedy wszędzie dookoła słyszę: "Tomek wygra, zmiecie go z ringu, będzie mistrzem", mi po głowie uporczywie chodzi: "nie tym razem"...

Wszyscy przypominają walki Cunninghama z Krzyśkiem Włodarczykiem. "Diablo" pierwszą wygrał, drugą przegrał, obie były wyrównane i nudne jak flaki z olejem. I w obu Amerykanin nic wielkiego nie pokazał. Gdyby to było wszystko, na co stać Cunninghama, Adamek rzeczywiście już mógłby w domu szykować miejsce na pas mistrza świata. Ale prawda jest taka, że w walkach z "Diablo", Steve pokazał może 50 procent swoich możliwości.

Skąd takie twierdzenie? Ano z kolejnej walki Amerykanina - z Marco Huckiem. To Niemiec był murowanym faworytem, miał zdemolować mistrza. I co? I skończył z... huckiem. To znaczy z hukiem upadł na deski. Przez 11 rund obrywał po głowie, a w 12. dał się znokautować... Cunningham pokazał wielką klasę, wolę walki i naprawdę ogromne możliwości.


Boję się, że jeśli podobnie zaboksuje jutro, Adamek będzie miał wielkie kłopoty nie tylko z wygraniem, ale nawet z dotrwaniem do końca walki.

Dlatego, wbrew ogólnemu optymizmowi, jutro nie postawię ani złotówki na zwycięstwo Polaka. Obym się mylił i obyśmy jutro po walce nie oglądali takiego obrazka...


7.12.08

Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść

Nie spodziewałem się, że bohaterem pierwszego wpisu na moim blogu będzie Adam Małysz. Ale po prostu nie mogę o nim nie napisać.

A zacząć wypada od słynnych słów: "Kończ waść, wstydu oszczędź"...

Facet zdobył w skokach niemal wszystko, co było do zdobycia. Stał się legendą tego sportu, idolem milionów Polaków, gwiazdą. Po co więc teraz rozmienia się na drobne? Po co wciąż skacze, skoro od dawna nie ma to żadnego sensu? Po co mu takie wyniki, jakie teraz osiąga? 14. miejsce na inaugurację sezonu, 25. wczoraj, 27. dzisiaj. Jak tak dalej pójdzie, przestanie się łapać do drugiej serii poszczególnych konkursów. Czy to wypada 4-krotnemu mistrzowi świata i 4-krotnemu zdobywcy Pucharu Świata?

Być wielkim mistrzem w swojej dyscyplinie to wielka sztuka. Ale jeszcze większą jest umiejętność powiedzenia "pas" w odpowiednim momencie. Tyle tylko, że mało kto to potrafi. A właśnie tacy mistrzowie zasługują na największy szacunek. Lennox Lewis odszedł na sportową emeryturę, jako aktualny mistrz świata wagi ciężkiej. Odszedł, choć za kolejną walkę mógł dostać kilkanaście milionów funtów. Michael Schumacher, 7-krotny mistrz Formuły 1, odszedł kiedy stracił tytuł na rzecz Alonso. A mógł zostać i skasować kolejne 30 milionów za sezon. Justine Henin była liderką rankingu tenisistek, kiedy powiedziała "dość". A przecież mogła jeszcze pojechać na kilka turniejów, gdzie za zam przyjazd organizatorzy jej płacili po setki tysięcy dolarów.

Adam Małysz nie potrafił wyczuć momentu, kiedy powinien odejść. W ubiegłym roku stracił Puchar Świata, nie wygrał ani jednego konkursu i sezon zakończył na 12. miejscu. Fatalnie? Nie w porównaniu z tym, jak jest teraz. Polski mistrz w ten weekend ledwie łapał się do finałowej trzydziestki...

"Nie wiem, co robię źle, technicznie skoki są całkiem niezłe" - komentuje swoje występy Adam Małysz.

Tymczasem komentarz powinien być zupełnie inny. "Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść... niepokonanym".

Nic dodać, nic ująć.